W sumie to takie eskapady to nie są tanie rzeczy 🙂
Jeżeli ktoś od podstaw chciałby przygotować się do “imprezy” czeka go kilka poważnych wydatków.
A jak zrobiłem to ja? Może opis ultramaratonowego leszcza, który chyba zbyt wielu błędów nie popełnił, przyda się tym którzy pojadą pierwszy raz…
1. Sprzęt – przed startem w swoim Cannondale’u, na którym planowałem jechać ultramaraton, wymieniłem napęd na SRAM GX (spisał się znakomicie), przednią zębatkę na owalną 34 i zwykłą sztycę siodełka na sztycę opuszczaną KindShock (przydaje się na zjazdach). Oczywiście koła przerobione na system bezdętkowy. Opony – przód Rocketron, tył Racinralph. Jak to będzie wyglądać w roku 2020? Zdecydowanie fullsuspension – już czeka na testy Focus 01E Factory na amorze RS1 (znowu upside down 😀 ). Hardtail dał radę i dałby radę w 2020 ale komfort zjazdu na fullu jest zdecydowanie większy – Carpatię 2019 jechałem w towarzystwie trzech chłopaków na fullach i dało się to zauważyć. Focus na pewno o ok. 1,5 kg będzie cięższy niż Cannondale ale jakoś da się to zdzierżyć.
2. Obuwie – z uwagi, iż przeczuwałem (takie zresztą były wcześniejsze zapowiedzi-ostrzeżenia), że będzie dużo “butowania” zdecydowałem się na jazdę w butach bardziej turystyczno-trekkingowych z blokami MTB a nie “zwykłych” wyścigowych butach do MTB. Udało mi się kupić buty Shimano na promocji w Decathlonie – jakoś zaraz po nowym roku chyba… Tu nie będzie żadnych rewolucyjnych zmian – no chyba, że zdecyduję się na jazdę na platformach nie w pedałach SPD.
3. Ubranie – 3 koszulki kolarskie (z czego jedna otrzymana w pakiecie), dwie pary spodenek plus dwie pary bielizny z wkładką – w tym jedne GENIALNE majtki Endury i drugie rezerwowe z Decathlonu – z czego (wstyd się przyznać) tych drugich nie używałem w ogóle – ale akurat była okazja żeby utrzymywać te pierwsze we względnej czystości bez szkody dla otoczenia 😉 . Dwie pary rękawic z długimi palcami, dwa buffy, dwie pary skarpet. Do tego krótkie spodenki i podkoszulka z długim rękawem – jako ewentualna “pidżama”. Mały ręcznik. Dodatkowe nogawki i rękawki – w których jechałem w zasadzie raz przez chwilę… Cienka bluza EKOIa z długim rękawem i “deszczówko-wiatrówka” Pearl Izumi w razie czego. Super lekki, mały śpiwór z którego korzystałem również tylko raz – na pierwszym noclegu w schronisku na Wielkiej Raczy bo mnie dreszcze telepały. Również jak się potem okazało nie wiedziałem że przyda się tak prozaiczna rzecz jak klapki pod prysznic.
4. Upakowanie – pierwsza koncepcja upakowania polegała na zamocowaniu na kierownicy sakwy z workiem, dużej sakwy mocowanej na sztycy siodełka, małej torebce na górnej rurze ramy (za rurą sterową) i nerce z bukłakiem. Jeżeli chodzi o sakwy postawiłem na produkty pochodzące od “majfrendów” – całkiem z wyglądu solidne a jeżeli chodzi o “nerkę” tu nie zamierzałem oszczędzać – wybór padł na Camelbaka. Jak już wcześniej pisałem na jeden dzień przed startem ta koncepcja upakowania upadła. Z uwagi na obawy o całość linek przerzutek i hamulców a także zakup sztycy opuszczanej odpadła możliwość zamontowania sakwy przedniej i dużej sakwy na sztycy siodełka. Pozostała “nerka” Camelbaka, torebka przy rurze sterowej i dodatkowo mała torebka podsiodłowa. Już w drodze do Ustronia, między przesiadkami we Wrocławiu kupiłem 25-litrowy plecak rowerowy Osprey który okazał się sukcesem na całej linii – pakowny i wygodny. Przetestowane rozwiązanie wydaje mi się idealne. Powtórzę je w 2020. Wszystkie manele zmieszczą się w plecaku. Niestety plecak wyklucza nerkę bo wtedy zamiast wisieć na paskach leży na nerce. Więc nerka zostanie w domu. Ponieważ w Focusie również jest opuszczana sztyca więc znowu w grę wchodzi mała torebka podsiodłowa i torebka na górną rurę za mostek – w jej przypadku należy zwrócić uwagę na stabilne zamocowanie gdyż przy przesuwaniu się może porysować ramę.
5. Leki/kosmetyki – Kilka blistrów antybiotyków (końcówka kuracji), rozpuszczalne tabletki Solpadeiny (genialny lek na migrenowe bóle głowy – na szczęście ani razu mi się nie zdarzyły). Żadnych plastrów, opasek, bandaży – nie brałem ich z rozmysłem. A folii NRC (tzw “folii życia”) po prostu zapomniałem. Antyperspirant, szczotka do zębów, pasta, trochę nawilżonych chusteczek w woreczku strunowym, żel pod prysznic który gdzieś po drodze został przelany do małych “samolotowych” pojemników. Oczywiście podstawa to maść na obtarcia. Ja dostałem całe pudełko szwajcarskiej maści ASSos od Szczepan „Prze Szczep” Paszek i mówiąc kolokwialnie “uratowała mi ona dupę” 😀 . W 2020 podobny zestaw – oprócz antybiotyków oczywiście 😉
6. Części zapasowe – dwa kpl klocków hamulcowych z których po drodze nie było potrzeby skorzystania. Spinka do łańcucha. Zapasowe bloki do butów – jak się okazało w ostatni dzień się przydały… Po kilka sztuk trytytek różnej długości. Dwie dętki które również wróciły do Bolesławca. Multitool Crankbrothers w zasadzie nie przydał się ani razu oprócz tego mocowania bloku w bucie w ostatni dzień. Po drodze, do porządnego zamocowania chyboczącego się na wybojach zjazdu z Czantorii uchwytu na Garmina Montanę, korzystałem ze szczypiec które pożyczył mi jeden z uczestników – tego w moim multitoolu nie ma. Te małe zapasowe części wraz z bateriami, garminem i telefonem jechały w torebce przy rurze sterowej.
7. Elektronika – Dwie nawigacje z wgraną trasą: typowo turystyczny Garmin Montana z możliwością zasilania zarówno z ładowanego akumulatorka jak też baterii “paluszków” oraz mój kolarski Garmin Edge 520 (nie wykorzystany ani razu – ale nie było opcji jazdy bez “zapasu”). Dwa powerbanki dużej pojemności – nie było potrzeby ciągłego wykorzystywania ich ze względu na noclegi w “cywilizowanych” warunkach. Cała Carpatia przejechana na Montanie z dokupowaniem baterii w mijanych sklepach. Lampka Mactronic BikePro Scream na baterie – która używana była raz przy nocnym zejściu z Wołosania do Bacówki pod Honem – była w zupełnej ciemności, w tak wymagających warunkach terenowych lekko niewystarczająca. W 2020 zdecydowanie zrezygnuję chyba z dużej Montany. Pojadę na Garminie 520 mając w rezerwie Fenixa 6Pro z wgranymi trasami. Ale to tylko “chyba”… Bo navi na baterie choć waży dużo to ma swoje plusy tym bardziej, że Garmin 520 nie ma opcji jazdy na ładowaniu.
8. Jedzenie/picie. Bidon plus dwa bukłaki – w plecaku i w “nerce”. Do tego woreczek z izotonikiem w proszku. Na starcie miałem po ok. 10 batonów i żeli energetycznych w które wyposażył mnie mass-zone.eu. Batona nie zjadłem ani jednego. Żele “poszły” wszystkie. Czy brałbym znowu tyle samo w 2020? Żele na pewno tak. Batony raczej nie bo po drodze jest tak dobra możliwość zaopatrzenia się w mijanych sklepach we wszelakiego rodzaju (nawet zwykłe) batonowe wspomagacze że nie ma to większego sensu. Na pewno jeden bukłak w plecaku plus jeden duży bidon na ramę. Więcej nie trzeba bo dużym udogodnieniem jest uzupełnianie zapasów CocaColi w puszkach w “przytrasowych” sklepach. A jak już bardzo chce się pić to woda z potoków też jest do picia zdatna.
9. Fajny patent na zabezpieczenie roweru – przecięta na pół opona umocowana trytkami lub taśmą izolacyjną pod dolną rurą ramy – zabezpiecza przed, wyskakującymi spod przedniego koła, kamieniami na zjazdach. Również dobre rozwiązanie to przymocowanie zapasowych dętek taśmą izolacyjną do ramy. BEZWZGLĘDNIE zrobię podobnie w 2020.
10. Noclegi/kwatery – tegoroczna Carpatia miała o tyle fatalny termin, że pokrywała się z długim sierpniowym weekendem. Choć w górach zawsze jest kupa turystów to wtedy było ich dwa razy tyle. Pomimo tego, zawsze udawało się Olkowi znaleźć całkiem przyzwoity nocleg. Ja zaliczyłem noclegi w trzech schroniskach i trzech pensjonatach. Więc wniosek, że z trasy zawsze się da coś zabukować. Coś a nawet COŚ 🙂
11. To indywidualna decyzja uczestnika jak chce przejechać Carpatię – moim założeniem było ukończenie takiej wyrypy po raz pierwszy w życiu – skończyłem z czasem 148 godzin – a i tak uważam, że w ówczesnej kondycji po chorobie rzuciłem się na niemożliwe. Analizując potem Stravę i czas EFEKTYWNY (faktycznej jazdy) przejazdu całej trasy Carpatii obliczyłem, że oscylował wokół 60 godzin. W przyszłym roku jest plan na zamknięcie trasy w czasie do 100 godzin. Zbyszek Mossoczy to ja nie jestem żeby nie spać 😀
12. Mieliśmy wszyscy dużo szczęścia, że sprzyjała nam pogoda – drugi dzień Carpatii pokazał nam czym mogłaby ona być gdyby padało przez większość trasy. A w zasadzie to mogłoby być jeszcze gorzej bo gdyby padało na odcinkach okołobieszczadzkich to byśmy leżeli i kwiczeli.
13. Koszty. Nie są małe. A składają się na to:
– koszty wpisowego
– koszt ekwipunku, stroju (same gatki z wkładką Endury to dwie stówy!!), serwisu/przebudowy roweru (w moim przypadku te koszty łącznie to pozycja wiodąca)
– koszty dojazdu i noclegu w Ustroniu przed startem
– noclegi i posiłki w trasie
– koszty transportu do cywilizacji z Mucznego (bus do Rzeszowa kosztował nas “od łebka” chyba po 120zł) i droga powrotna (w moim przypadku PKP)